Archiwum 18 listopada 2011


lis 18 2011 Czapter Łan. Czyli jak poznałem Samuela
Komentarze: 0

Piątkowy wieczór, a w zasadzie noc, nie jednak chyba wieczór.  Jak każdego wtorku udałem się do małej knajpy, która znajdowała się tylko kilka kilometrów od mojego domu.  Początkowo miałem wahania, wszak była deszczowa środa, a droga przezLAS UPADŁYCH w taką nawałnicę to nigdy nie jest dobry pomysł wiadomo można sobie pobrudzić nogawki u spodni błotem, a cholerstwo bardzo ciężko później doprać.

Jednak, co zrobić, kiedy chce się pić… trzeba iść. Tak, więc zrobiłem i poszedłem nie wiedząc nawet, że zmieni to moje dotychczasowe życie.

Zapytacie, kim Ty (znaczy ja) w ogóle jesteś… chuj wam do tego. Nie jest to opowieść o mnie. Jest to opowieść o człowieku, a może bogu, a może o jednym i o drugim sami z resztą zobaczycie.

Wiatr szarpał koronami łysych już drzew. Szaro brudno i obskurnie. Gdzieś po środku LASU UPADŁYCH ciągnęła się mała piaszczysta drużka oczywiście cała zabłocona i zasrana końskim gównem, ale syf. Jednakże to właśnie przy niej znajdowała się meta mojego pieszego maratonu. Moja bogini i cel w życiu, moja ostoja i radość zwana również barem. Ciekawe było to iż buda przerobiona z większego kiosku idealnie nadawała się na to wspaniałe sanktuarium pijaństwa. Oblepiona różnego rodzaju ozdobnikami jak naklejki  czy graffiti kibicowskie z hasłami „Jebać Odważnych Krzętów” itp.

Stanąłem w progu. Moja lekko używana kurtka była już cała przemoczona, a nogawki cóż… całe w gównie. Jednak nie to przykuwało moją uwagę. Gdy weszło się do środka można było wyczuć inną niż zwykle atmosferę.  Zapijaczone mordy trzeźwiejsze niż, na co dzień, wtem mój wzrok zapadł na postaci której nie znałem, a znałem wszystkich klientów owego baru.

Była to postać męska z długimi i zniszczonymi włosami nie mogłem jednak dostrzec jego twarzy gdyż siedział on w najciemniejszym zakątku baru gdzie nie dochodziło światło z jedynej działającej żarówki. Na stoliku, przy którym siedział widniało sporo pustych kufli po piwskach. Wyczułem również delikatny smrodek dochodzący właśnie z tamtego miejsca. Zaintrygowany nową twarzą postanowiłem sprawdzić, kogo los przywiał w te mroczne okolice. Gdy jednak zacząłem się do niego zbliżać zalał mnie strach.

Tak bardzo chciałem podejść bliżej, jednak nie mogłem jego wzrok- ten zapity wzrok zniszczonego człowieka przecinał jak lód Nie, nie mogę zrobić ani jednego kroku. Jak on do cholery to robi?

Ty! Zawołał i wskazał na mnie. Chcesz tu podejść? Tak chcesz- Zadał pytanie i odpowiedział sam sobie. I charakterystycznym gestem zamówił kolejne dwa(naście) browarów zapraszając mnie do wspólnego biesiadowania. Moje nogi jak na sygnał same ruszyły w stronę tajemniczego jegomościa. Siadaj i pij- rzucił na powitanie jakby rozkazującym tonem a następnie wziął soczystego łyka piwa upijając pół kufla jednym tchem.

Jak cię zwą?  Zapytał z typowym pijackim zaciągiem. Jakobin Jeremiasz odpowiedziałem dumnie, lecz z trwogą. W takim bądź razie siadaj i pij ze mną Jeremiaszu. Wypowiadając to przesunął kufel w moją stronę. Piłem piwo w ciszy mój nowy kompan również nie wiele mówił. W końcu poczułem, że ta cisza staje się za głośna, dlatego postanowiłem zagłuszyć ją jakimś śmiesznym tekstem. Bez bądź rzuciłem w jego stronę. Coo?! Wybełkotał z siebie odrywając z trudem łeb od stołu. Nic.

 Z każdą chwilą byłem w coraz większym wrażeniem. Człowiek już ledwo siedział jego ufajdane od zasyfionego stołu włosy kołysały się to w jedną to w drugą stronę, a na jego twarzy pierwszy raz pojawił się lekki uśmieszek, zapewne wywołany alkoholem, który znajdował się w jego organizmie.

Ty chuju! Wykrzyczał na mnie bez ostrzeżenia. Co ty o mnie w ogóle wiesz, co ty możesz wiedzieć w ogóle, w ogóle, co ci do tego! Kontynuował wrzaski. Poczym wstał odsłaniając swój niemałych rozmiarów busiek, który wystawał zza koszuli z intrygującym mnie od jakiegoś czasu napisem „SS”, a następnie wystawił dłoń. Ty chujcu nie zapytałeś mnie o imię. Więc ci się przedstawiam nazywam się Samuel Smakosz z domu Blondyn.

Wtem cały bar (mowa o budynku nie ludziach się w nim znajdujących) wstrzymał oddech. Ze ścian zaczęły pojawiać się szepty tak słyszalne, że w sumie nie można ich nazwać szeptem. Samuel?!, Samuel?? Przecież to nie możliwe dobiegały głosy i nic w tym dziwnego wszak Samuele wyginęły jakieś dwadzieścia dni temu czyżby kolejny mit nauki obalony? Niee to nie możliwe. Ha ha ha hauuu- rozbawiłeś mnie przyjacielu doprawdy, ale tak poważnie to jak Cię zwą? Powtarzam jeszcze kwik( beknął) raz. Jestem Samuel Smakosz z domu Blondyn. Powtórzył najpoważniej jak tylko potrafił. Dupa a nie Samuel przecież one wyginęły! Nawet ASP to potwierdziło!!! A z ASP się nie dyskutuje. Wtem na stole jakby znikąd pojawił się tajemniczy kawałek plastiku.

Magiczna karta ze zdjęciem i różnymi dziwnymi cyferkami, zwana również dowodem osobistym, a na niej napis jak byk Samuel Smakosz z domu Blondyn.  Nie to niemożliwe pomyślałem co ostatni Samuel robiłby w takiej dziurze pijąc tani browar do tego uwalony jak świnia. Jednakże osoba ta nic nie odpowiedziała uśmiechnęła się jedynie a następnie nachylając się nad stołem straciła równowagę i jak padła tak z miejsca usnęła. Po tym wszystkim wiedziałem, że życie pisze dla mnie kolejną wspaniałą przygodę.